piątek, 21 czerwca 2013

Dopóki świt nie zgasi gwiazd, które wciąż w oczach mam cz. I

Tytuł: Dopóki świt nie zgasi gwiazd, które wciąż w oczach mam cz. I
Paring/Postacie: Dean/Castiel, Sam
PS. 1. Tytuł zaczerpnięty z piosenki Arges Huntera.
PS. 2. Nie mam nic do Zmierzchu. ;)
PS 3. Trochę przekleństw i bluźnierstw. No i zero seksu, ale za to trochę angstu.



Dean krzyknął po raz nie wiadomo który, kiedy przez jego ciało przeszła kolejna fala bólu. Wampirza krew, krążąca w jego żyłach, zdawała się ciąć ciało Deana na wskroś, na wspak i wszystkie inne strony świata.

Gdyby tylko miał na tyle siły by wstać i postawić więcej niż dwa, trzy kroki(tyle przynajmniej był w stanie przejść przed godziną, teraz uniesienie jednej nogi było dla niego niemal na równi z torturami, jakie przeszedł w piekle), odnalazłby Benny'ego i zabił skurwiela. Zafundowałby mu bilet w jedną stronę do Czyśćca, rzucił na pożarcie Lewiatanom bez najmniejszych wyrzutów sumienia. To byłaby uczciwa zapłata za to, co mu zrobił.
To miało być zwykłe polowanie. Kolejne gniazdo wampirów, kolejna szybka dekapitacja i po sprawie. Nie mógł przewidzieć, że Benny, na widok krwawiącego Deana, walczącego zaciekle  z jednym z wampirów, po prostu straci panowanie nad sobą i go zaatakuje. Wgryzł się w szyję Deana(nie, to wcale nie było romantyczne) tak łapczywie, że zranił przy tym własny język, mieszając swoją krew z krwią Deana.
Ostatecznie Benny'ego przed pozbyciem się własnej głowy uratował fakt, że Sam był zajęty ratowaniem Deana przed wykrwawieniem się na śmierć, przez co udało mu się zwiać.
Przyjaciel od siedmiu boleści, kurwa.
Kolejny spazm przeszedł przez jego ciało. Wiedzał, że zostało mu już bardzo mało czasu. Jeszcze kilka godzin i głód stanie się nie do zniesienia. Wtedy Sam go zabije. Tak postanowili. Nie chciał zostać cholernym krwiopijcą, a z pewnością tym by się stał, gdyby wziął chociaż jeden kęs. Dean był jak tykająca bomba. Jeden jedyny kęs i byłoby po nim.
Normalnie zacząłby panikować na myśl o tym, że znowu trafi do Czyśćca, albo co gorsza - do piekła- ale ból i narastający głód skutecznie zagłuszały te myśli.
Zagłuszały wszystkie jego myśli, jeśli miał być szczery.
-Sam?-jęknął- jesteś tutaj?
-Tak-głos Sama dobiegł gdzieś z oddali.
W pokoju panował półmrok.Jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca przy nogach Sama, tak, by nie świeciła we wrażliwe oczy Deana. Jego brat siedział przy drzwiach, na drugim końcu pokoju,aby nie drażnić go swoim zapachem.Gdyby siedział przy jego łóżku, najpewniej byłby już odsączony do ostatniej kropelki krwi. I martwy.
Dean czuł zapach brata, słyszał wyraźne, szybkie pulsowanie krwi w jego żyłach. Było to dla niego chyba największą torturą, ale trzymał się dzielnie. Nie chciał wyrzucać Sama na korytarz. Jego obecność sprawiała, że jeszcze trzymał głowę na powierzchni w oceanie żądzy krw i agonii.
-Masz nóż?-spytał.
-Mam go przy sobie-odparł uspokajająco Sam-nie martw się o to.Odpoczywaj.
-Kiedy przyjdzie odpowiednia pora, odrąb mi głowę,jasne?-zebrał resztki sił, aby jego głos zabrzmiał bez sprzeciwu-odetnij cholerną głowę i spal mnie, bo inaczej będziesz moim pierwszym posiłkiem, Sammy.
Choć oczy miał zamknięte, mógł przysiąc, że Sam się uśmiechnął.
-W porządku-dobiegł go głos-zrobię to, obiecuję.
Dean nieznacznie skinął głową.Wiedzieli oboje, że to była ostateczność i że Sam nie zawiedzie.
-Dean?-odezwał się nagle Sam.
Jego głos się zmienił, brzmiał poważnie.
-Mhm?
-Przyzwijmy Casa.
Dean otworzył drugie oko i odwrócił głowę w stronę barata.
-Casa?-prychnął-na cholerę tutaj Cas?
Sam zagryzł wargi, patrząc gdzieś w bok. Przeczesał dłonią długie włosy i spojrzał znów na brata.
-Może będzie w stanie ci pomóc.
-Nie będzie w stanie mi pomóc!-krzyknął Dean z siłą, której się po sobie nie spodziewał-Sam, gdyby Cas mógł mi pomóc, gdyby CHCIAŁ mi pomóc, nie dopuściłby do tego, abym stał się jakimś pieprzonym Lauthnerem!
-Pattinsonem-poprawił go Sam natychmiast- Lauthner grał wilkołaka.
-Jedno drugiego warte-mruknął.
Nagle usłyszał, jak serce Sama przyspiesza, a krew jeszcze szybciej krąży w jego żyłach.
-Cholera, Sam-jęknął-uspokój się do cholery. Twoje tętno...słyszę je.
-Przepraszam-mruknął Sam-ale, Dean...mimo to, powinniśmy spróbować z Casem. Ma przecież kilka anielskich sztuczek w rękawie...
-Tak i za pomocą jednej z nich obróci mnie w kupkę popiołu. Nie, dzięki. Chyba jednak wolę...
Nim zdążył dokończyć, rozległ się łopot skrzydeł i po chwili przed jego łóżkiem pojawił się anioł.
Dean aż podskoczył, co zaowocowało kolejną falą bólu.
-Kurwa, Cas-syknął.
Castiel jak zwykle ubrany był w swój prochowiec, pod którym znajdowała się czarna marynarka, biała koszula i niebieski krawat. I jak zwykle wpatrywał się w Deana z obojętnym wyrazem twarzy i oczu.
-Witaj, Dean-powiedział głosem totalnie pozbawionym emocji.
-Obawiam się, że przybyłeś trochę za późno, przyjacielu-w słowo ,,przyjacielu" włożył tyle sarkazmu, ile był w stanie z siebie wykrzesać.
Anioł jednak zdawał się tego nie zauważyć, a nawet jeśli zauważył, nie dał tego po sobie poznać.
-Zostało ci mało czasu-rzekł rzeczowo, omiatając Deana wzrokiem.
-Słuszna uwaga. Pozostaje mi tylko pogratulować ci anielskiej spostrzegawczości.
-Dean-odezwał się ostrzegawczo Sam, z drugiego końca pokoju.
-Pieprzę to, Sam ! -krzyknął Dean z mocą, wpatrując się uporczywie w Castiela-co jest z tobą, Cas? Gdzie byłeś, kiedy Benny wgryzał mi się w szyję,hę? Tylko mi nie mów, że biegałeś między chmurkami, bijąc się ze swoimi braciszkami i siostrzyczkami. Już mnie to nie rusza.
Castiel nadal się w niego wpatrywał, nie mrugnąwszy nawet okiem. Dean miał ochotę rozkruszyć tę anielską fasadę spokoju i zrobiłby to gdyby miał choć trochę siły.
-Wzywałeś mnie?-odezwał się Castiel.
-Co?
-Pytam, czy mnie wzywałeś. Czy kiedy Benny wgryzał ci się w szyję, próbowałeś mnie wezwać? Czy chociaż o mnie pomyślałeś? Zrobiłeś to, Dean?
Coś w głosie anioła sprawiło, że Dean wolał nie odpowiadać na te pytania. Wpatrywał się tylko w niego, zupełnie ignorując ból i głód, który, cholera jasna, był nie do wytrzymania, kiedy Castiel stał tak blisko niego. Nie śmiał jednak zwrócić mu uwagi, by się odsunął.
-Nie, nie zrobiłeś tego-kontynuował anioł, a jego niebieskie oczy nagle zdały się Deanowi ciemniejsze, jakby wstąpiła w niego jakaś siła-nie wezwałeś mnie. Ani słowem. Ani myślą. Jestem wojownikiem, Dean. Wojownikiem niebios, nie ziemi. Przybywam niemal na każde twoje zawołanie, robię wszystko, o co mnie prosisz tylko dlatego, że jesteście moimi przyjaciółmi. Ale tam na górze jest mój dom, tam są moi bracia i siostry. Jestem żołnierzem nieba. Rozumiesz to, Dean? Więc mógłbyś wykrzesać z siebie trochę szacunku dla MOICH spraw, tak jak ja szanuję TWOJE.
Dean chciał coś powiedzieć, ale poruszył tylko ustami, jak ryba wyrzucona na brzeg. Rzadko widział go tak zdenerwowanego i choć uważał, że anioły to fiutki, takiego Castiela bał się jak cholera.
-Ja...-zaczął.
-Co, Dean?-spytał anioł, wpatrując się w niego ze zmarszczonym czołem.
-O-odejdź...-wyspał, czując, że zbliża się kolejna fala głodu-odsuń się.
-Co jest?-Castiel przechylił z zaciekawieniem głowę i postąpił krok do przodu, dotykając kolanami materaca, na którym leżał Dean.
Drgnął. Motelowy pokój rozpłynął się, oczy przesłoniła mu czerwona mgła. Słyszał teraz wyraźnie serce anioła, które pompowało gęstą, ciepłą krew. Tak bardzo pragnął spróbować, choćby kropelkę. Tylko jedna kropelka z anielskiego pucharu rozkoszy...
I znowu niewidzialne ostrze przecięło jego ciało, wrzynając się do samej kości. Dean wygiął plecy w łuk i jęknął przeciągle.
-Spokojnie.
Głos Castiela przebił się przez czerwoną, krwawą mgłę. Dean zacisnął zęby. Wziął kilka głębokich wdechów i po chwili poczuł, że głód zmalał na tyle, by mógł rozluźnić mięśnie. Opadł na łóżko.
-Dean?-usłyszał, jak Sam się zbliża.
-Zostań tam, Sammy-powiedział twardo-ledwo nad tym panuję.
Otworzył oczy. Jego brat znów opadł na krzesło przy drzwiach. Castiel nadal stał nad jego łóżkiem, nieznośnie blisko.
-Cas,proszę-szepnął błagalnie Dean-odsuń się. To boli.
Zamiast się odsunąć, anioł uniósł dłoń, wyciągając ją w stronę jego głowy.
-O,nie...-sapnął, dźwigając się na łokcie i odsuwając poza zasięg palców anioła-spierdalaj!
Castiel zastygł z ręką w powietrzu.
-Dean-powiedział z naganą w głosie.
-Spierdalaj, kumasz?!-krzyknął, wciskając się plecami w wezgłowie łóżka z taką siłą, że aż bolało-Jezu Chryste, nie dam się tak łatwo spalić!
Castiel westchnął, mruknął coś pod nosem, nachylił się i dotknął palcami skroni Deana.
Jego ciało przeszyła fala gorąca. Jednak w niczym nie przypominała ona fali piekielnego gorąca, która była mu aż nazbyt znana, po spędzeniu prawie czterdziestu lat w piekle. To było ciepło, które przywodziło na myśl ciepłe promienie słońca. To była czysta energia.
Zamknął oczy, poddając się jej zupełnie. Czuł, jak energia wypełnia każdą jego żyłę, dociera do każdego neuronu, łagodząc ból, do mózgu, uwalniając od krwawych wizji, do uszu, uciszając szum ludzkiej krwi.
Przez chwilę miał wrażenie, jakby zawisnął w głuchej próżni. Po kilku sekundach zaczęły do niego docierać różne dźwięki. Gdzieś w oddali ktoś próbował odpalić samochód, gdzieś płakało dziecko. Wytężył słuch jeszcze bardziej i usłyszał oddech, gdzieś blisko siebie.
Dokładniej mówiąc, dwa oddechy. Jeden szybki i urywany, drugi miarowy i spokojny.
Otworzył oczy.
Leżał w motelowym pokoju a nad nim pochylał się Sam,z takim wzrokiem, jakby zobaczył ducha. Nad jego ramieniem dojrzał Castiela, który z kolei patrzył na niego z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
-Dean, wszystko w porządku?-spytał Sam cicho.
Nie, nie było w porządku. Coś się nie zgadzało.
Dean usiadł, rozglądając się po pokoju. Jego wzrok padł na przewróconą lampkę na podłodze obok krzesła, na którym wcześniej siedział Sam. Jej światło nie raziło go w oczy.
Cholera, jest mocno nie w porządku.
Opuścił nogi na ziemię i wstał powoli, z obawą. Zastałe od leżenia mięśnie zaprotestowały, ale nie zwrócił na nie uwagi. Zrobił jeden krok, a potem drugi. Stał twarzą w twarz z Samem, który wpatrywał się w niego z narastającym niepokojem i wyciągniętymi ramionami, jakby w każdej chwili był gotów złapać brata, gdyby ten upadł.
Dean słuchał. Wytężał słuch tak mocno, że czuł niemal, jak uszy wywracają mu się na lewą stronę. Jedyne co słyszał, to oddech Sama, który teraz niemal sapał, jakby przebiegł właśnie długodystansowy maraton.
-Dean?-Sam zlustrował go wzrokiem, coraz bardziej niepewny.
Zignorował go i zwrócił się w stronę Castiela. Podszedł do anioła i spojrzał mu w oczy. Choć jego anielska twarz nadal była kamienna, Deanowi zdawało się, że w jego oczach błysnęły iskierki wesołości.
Znowu wytężył słuch.
I ponownie usłyszał tylko oddech, nadal miarowy, wyważony i spokojny.
Kurwa, nic nie jest w porządku.
I po chwili do niego dotarło.
Oddechy Sama i Castiela. Dźwięk odpalanego samochodu. Płacz dziecka.
Słyszał.
Słyszał otaczający go świat.
Zamknął oczy, nadal nasłuchując. Do wcześniej słyszanych dźwięków, dołączył głos mężczyzny i kobiety, którzy kłócili się o coś za ścianą ich pokoju. Gdzieś na dole, w barze, ktoś głośno się zaśmiał, otwierając butelkę piwa.
Każdy dźwięk był dla niego jak coś nowego, nieznanego. Czuł się tak, jakby narodził się na nowo.
-Dean-usłyszał naglący ton Sama-jeśli natychmiast się nie odezwiesz, przysięgam, że...
-Nie słyszę ich, Sammy-przerwał mu Dean, nadal nie otwierając oczu-nie słyszę bicia twojego serca, nie słyszę jak tętno szaleje pod twoją skórą, nie słyszę krwi w twoich żyłach...
Otworzył oczy i spojrzał na niego.
Brat wpatrywał się w niego przez chwilę z niedowierzaniem, po czym zrobił krok w przód i przytulił Deana do swojego wielkiego ciała z całej siły.
Odwzajemnił uścisk, klepiąc go po plecach.
-Dean.
Bracia odsunęli się od siebie i spojrzeli na Castiela.
-Cas...-zaczął Dean, odwracając się do anioła-coś ty...czy ty...
-Nie, nie uleczyłem cię-powiedział anioł. Z jego oczu zniknęły wesołe iskierki-zagłuszyłem tylko twój głód.
-Czy...
-Tylko na jakiś czas-odpowiedział anioł nim Dean zdążył zapytać.
-Na jaki czas?
-Sześć, może siedem godzin.
-Oh-mruknął tylko Dean.
-Przepraszam-w głosie Castiela dało się slyszeć nutę smutku, a nawet zawodu-to jedyne, co mogę dla ciebie zrobić.
-W porządku, Cas-powiedział, klepiąc anioła w ramię- i tak zrobiłeś dużo.
Ten jednak wydawał się niepocieszony. Opuścił głowę.
-Nic nie zrobiłem-mruknął do swoich butów- i tak umrzesz. I nic nie mogę,kurwa, zrobić.
Dean rozdziawił usta, słysząc takie wyrażenie w ustach Anioła Pańskiego.
-Hej, Cas-zawołał. Anioł uniósł głowę i spojrzał na niego-w porządku. Słyszysz? Jest w porządku. Teraz mogę pobyć sobą przez kilka godzin.
 -O czym ty mówisz?-odezwał się za jego plecami Sam.
-Jak to o czym?-Dean popatrzył na niego figlarnie- o piwie, Sammy. O whisky. O laseczkach. No i oczywiście o ,,Cycatych azjatyckich pięknościach"!
Jego brat popatrzył na niego tak, jakby Dean stwierdził, że demony są dobre, albo że zbliżająca się apokalipsa nic go nie obchodzi.
-Żartujesz sobie, Dean?-wyjąkał zaskoczony Castiel-za siedem godzin twój rodzony brat będzie musiał cię zabić, a ty masz zamiar się upić i poddać rozpuście?
-Właśnie dlatego, Cas-Dean puścił do niego oko-pogodziłem się z tym, że nie ma już dla mnie ratunku. Ale zyskałem parę godzin człowieczeństwa i nie zamierzam ich zmarnować.
-Ale...-
-Zyskałem je dzięki tobie, więc poświęcę się i wezmę cię ze sobą. Może tym razem będziesz patrzeć kobiecie tam, gdzie powinieneś patrzeć, kiedy robi się takie rzeczy, a nie w oczy. No więc?
Cas otworzył usta, kompletnie zaskoczony. Dean z satysfakcją dostrzegł, ze anioł poczerwieniał na wspomnienie nieudanego stosunku z jedną z prostytutek.
-N-nie-bąknął po chwili.
-Twoja strata-westchnął  Dean, odwracając się do brata-Sam?
Sam, który wpatrywał się z zaciekawieniem w Castiela, zerknął na Deana i zmarszczył czoło.
-Nie.
-Boże, ale z was sztywniaki-mruknął Dean, kręcąc głową i sięgając po swoją skórzaną kurtkę, leżącą na łóżku Sama.
-Nie bluźnij, Dean-skarcił go Castiel.
-Dopiero zaczynam-odparł, mrugając porozumiewawczo.
Otworzył drzwi i wyszedł, odprowadzany wzrokiem przez zdezorientowanego anioła i swojego brata.



***


Kiedy Dean wtoczył się do pokoju pięć godzin później, był na tyle pijany, że perspektywa zostania zamordowanym przez własnego brata wydawała mu się niezwykle zabawna i mało interesująca, jednak nie aż tak pijany, aby nie uchylić się w ostatniej chwili przed zmierzającą ku jego twarzy pięścią.
Uskoczył w bok, chwytając się krzesła, które wciąż stało przy drzwiach. Rozległ się głuchy odgłos łamanego drewna a zaraz po nim siarczyste przekleństwo.
-Kurwa mać-jęknął Sam, wyciągając pięść z dziury w ścianie.
-Hola,kowboju-zawołał Dean, odzyskując równowagę. Język mu się plątał, więc zabrzmiało to mniej więcej jak:,,łola,kołwoju"-co jest?
-Co jest?! Gówno jest!-krzyknął Sam, wyciągając sobie drzazgi z dłoni-Cas, powiedz mu coś. Muszę powyciągać te cholerstwa.
Dean dopiero teraz zauważył Castiela, siedzącego na łóżku Sama.
Zaśmiał się kpiąco.
-No, no-mruknął-teraz rozumiem, dlaczego nie chcieliście iść ze mną. Woleliście zostać sami.
Sam uniósł zdrową dłoń, zamierzając się na brata, jednak po chwili ją opuścił, jakby stwierdził, że lepsza sprawna jedna ręka, niż żadna.
-Cholera-mruknął tylko, wyciągając kolejną drzazgę.
Dean wyszczerzył się do niego w uśmiechu, po czym ruszył niezbyt pewnym krokiem w stronę swojego łóżka. Kiedy na nie usiadł, oparł się ramionami o kolana i spojrzał na Castiela, który siedział w tej samej pozycji, kilka centymetrów od niego.
-No więc słucham, Cas-zachęcił go - co takiego ważnego masz mi do powiedzenia?
-Martwiliśmy się o ciebie-powiedział cicho Castiel-Sam chciał cię nawet szukać.
Dean uniósł brew.
-Tylko tyle? Włóż w to więcej emocji, Cas. Domyślam się, że to ma być reprymenda, a nie jakieś wyznanie miłosne.
Nie wiedząc czemu, Castiel spuścił oczy, rumieniąc się lekko.
-Dlaczego więc Sam mnie nie szukał, skoro chciał?-spytał.
-Bo mu nie pozwoliłem-odparł Cas, patrząc z zainteresowaniem na dziurę w podłodze-uważałem, że należy ci się...chwila relaksu. Mimo wszystko.
-To bardzo łaskawe i miłosierne z twojej strony-mruknął z uśmiechem.
Nie miał pojęcia, dlaczego go nie szukali, ale podobało mu się to. Ostatnie, czego mu było trzeba w ostatnich godzinach jego życia to ochroniarze w postaci sztywnego jak kij od miotły anioła i brata w rozmiarze XXL.
-Nie byłeś z kobietą.
Dean spojrzał zaskoczony na Castiela. Anioł przyglądał mu się z przekrzywioną głową, jak zawsze, kiedy się nad czymś głęboko zastanawiał, lub czegoś nie rozumiał.
-Słucham?
-Nie czuję tego zapachu-odparł Cas.
-Jakiego zapachu?!
-Seksu.
Dean zamrugał kilka razy. Co jest kurwa?! Czy Cas go wącha, czy jak? Ale Castiel nadal przyglądał mu się beznamiętnie, więc stwierdził, że może anioły po prostu wiedzą takie rzeczy. Przypomniał sobie, ile razy widział się z Casem krótko po stosunku z kobietą. Jeśli Cas za każdym razem wyczuwał, co Dean robił w cudzym domu i w cudzym łóżku, pewnie już dawno wziął go, jeśli nie za zboczeńca, to przynajmniej za erotomana w nieuleczalnym stadium choroby.
Zaczerwienił się.
-Owszem-przyznał mu rację-stwierdziłem, że nie mogę tego zrobić tym biednym kobietom. Wyobrażam sobie ich rozpacz, gdyby dowiedziały się na drugi dzień, że nie żyję. To było dla mnie za dużo.
Tak naprawdę bał się, że, pomimo tego, iż Cas zagłuszył na jakiś czas jego głód, podczas seksu może nagle stracić kontrolę i którąś zabić. Poza tym po prostu nie miał ochoty na seks.
Cholera, chyba naprawdę stoi już nad grobem.
-Towarzystwo whisky w zupełności mi wystarczyło-dodał.
-Domyślam się, że było to dość spore towarzystwo-mruknął Castiel, pociągając nosem.
-Nie twój zasrany interes-odburknął Dean.
-Są tu jakieś plastry i bandaże?-zawołał Sam.
Powyciągał już wszystkie drzazgi z dłoni, ale ta obficie krwawiła.
Castiel wyciągnął rękę.
-Daj dłoń-powiedział-uleczę cię.
-Nie, dzięki-odpowiedział Sam-chyba wolę trochę pocierpieć. Zejdę na dół do recepcji, pewnie mają tam apteczkę.
Odwrócił się i wyszedł.
Dean miał wrażenie, że tylko czekał na pretekst, aby wydostać się z pokoju.
-Ciężko mu to znieść-powiedział Castiel, czytając w jego myślach-straci cię po raz kolejny.
-Powiedział ci to?
Castiel pokręcił głową.
-Czuję to. Widzę to w jego myślach. Jego miłość do ciebie jest taka...czysta. Bez względu na to, co się między wami działo, Sam kocha cię najbardziej na świecie i zrobi dla ciebie absolutnie wszystko.
-I dlatego mnie zabije-dodał Dean.
Castiel zamknął powieki.
-Zabije mnie, prawda?-spytał podejrzliwie, nachylając się w jego stronę-zabije mnie? To też widzisz, Cas? Powiedz mi.
Castiel otworzył powoli oczy i odszukał jego wzrok.
-Tak. Choć jest to najtrudniejsza rzecz, jaką zrobi w swoim życiu, zabije cię. Dlatego, że go o to prosisz. Dlatego, że gdyby istniało inne wyjście niż pozbawienie cię życia, zrobiłby wszystko, aby nie musieć tego robić. Ale on wie, Dean. Wie, że musi to zrobić. To jest wpisane w wasze życie. W życie łowcy. Pogodził się z tym.
Dean, nie wiedząc kiedy, poczuł łzy pod powiekami. Był dumny, że Sam podoła temu zadaniu. Jego mały, dzielny Sammy.
Spojrzał na twarz Castiela. Coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że spytał:
-A ty, Cas? Pogodziłeś się z tym?
Castiel zagryzł wargi i do Deana w końcu dotarło, czym było to coś w wyrazie twarzy anioła.
Zawód i cierpienie.
Te dwa uczucia malowały się na twarzy Castiela, odkąd zobaczył Deana napojonego wampirzą krwią,uczucia, które zmieniły jego anielską, kamienną twarz w ludzką.
-Castiel.
Anioł spojrzał na niego, zaskoczony tym, że Dean zwrócił się do niego pełnym imieniem. Samego Deana też to zaskoczyło. To było takie...naturalne.
-Nie, Dean-odpowiedział Castiel, wpatrując się w niego z napięciem- nie pogodziłem się z tym. I nigdy się nie pogodzę. To uczucie zawodu wypaliło we mnie piętno, podobne do tego, które ja wypaliłem na twoim ciele i w twojej duszy, wyciągając cię z piekła. Codziennie będzie mi przypominać o tym, jak cię zawiodłem. I codziennie będzie boleć tak samo.
Dean aż się wzdrygnął, słysząc, jak wiele bólu jest w jego głosie. Poczuł się tak, jakby został zapędzony w kozi róg. Był przyzwyczajony do anielskiej części natury Castiela, która zawsze była opanowana, zdystansowana, i cóż...totalnie bez emocjonalna. Nie miał pojęcia, jak poradzić sobie z ludzką częścią jego natury.
Nie wiedział nawet, że Castiel takową posiada.
Przeczesał dłonią włosy.
-Słuchaj, Cas...
-Nie, Dean!-krzyknął Castiel, zrywając się tak gwałtownie, że jego płaszcz zafurkotał, ocierając się o twarz Deana.
Przeszedł przez pokój. Podszedł do okna i wpatrując się w nie, kontynuował:
-To ty mnie posłuchaj. Wyciągnąłem cię z piekła. Powinienem cię chronić, czuwać nad tobą. Tymczasem zawiodłem.Walczyłem z moimi braćmi, zabijałem moje siostry, w tej chorej, domowej wojnie. Byłem na górze, kiedy mój człowiek na dole mnie potrzebował. Pozwoliłem, żeby ta kreatura wyssała z ciebie życie.
-Ta kreatura uratowała ci tyłek w Czyśćcu-wtrącił Dean.
-To nie ma znaczenia. Zasłużyłem na śmierć z rąk Lewiatanów-odparł Castiel z goryczą-a Benny zasłużył na śmierć z mojej ręki. Oboje zasłużyliśmy na śmierć. Zasłużyliśmy na piekło. Jesteśmy takimi samymi potworami...
Ostatnie zdanie wypowiedział łamiącym się głosem i Dean spostrzegł zszokowany, że ramiona anioła drżą.
Wstał z łóżka i podszedł do wciąż stojącego tyłem Castiela.
-Cas.
Położył dłoń na ramieniu Castiela i zacisnął ją mocniej, zmuszając anioła, by się odwrócił. Kiedy Castiel to zrobił, Dean zdębiał.
Castiel płakał.
Jezu Chryste, dosłownie płakał. Jak człowiek.
-Jezu Chryste, kurwa, Cas- wydusił z siebie bez ładu i składu.
W normalnych okolicznościach na głowę Deana spadłby z pewnością gniew boży(w najróżniejszych sposobach), ale Castiel miał teraz w sobie tyle anioła, co Dean przyzwoitości.
Czyli okrągłe zero.
-Zasłużyłem na piekło Dean-wyszeptał anioł. Kolejne łzy potoczyły się po jego twarzy-oddałbym wszystko, aby pójść tam zamiast ciebie.
Dean nie mógł dłużej znieść tego widoku.
-Zamknij się, Cas-powiedział, chwytając go za poły płaszcza i przyciągając tak blisko siebie, że oddychali teraz tym samym powietrzem-zamknij się kurwa, słyszysz? Nie pójdziesz do piekła, bo jesteś cholernym Posłańcem Bożym i kurwa, zabraniam ci, kategorycznie ci zabraniam mieć wyrzuty sumienia, rozumiesz?
Szarpnął Castielem, aby spotęgować powagę wypowiedzianych słów.
I nagle to znów się stało.
Czerwona mgła całkowicie przesłoniła mu twarz Castiela. Ale czuł go. Przemawiała do niego jego krew. Jezu, coś było we krwi Castiela. Ona do niego mówiła.
Niewidzialne ostrze wbiło się w jego wątrobę.
Ostatkiem sił odepchnął anioła i upadł na kolana. Dlaczego puls Castiela jest taki szybki? I ta krew, ciepła i gęsta...Boże...
Ostrze wbiło się teraz w kręgosłup. Dean wrzasnął, upadając twarzą na podłogę.
-Przepraszam, Dean- głos Castiela wydawał się dobiegać z bardzo daleka, ale słyszał go wyraźnie.
-W porządku, Cas-zdawało mu się, że słyszy swój własny głos, choć nie był pewny, czy to nie jedna z halucynacji towarzysząca głodowi krwi-wybaczam ci, Castiel.
Przez mgłę czerwieni zdawało mu się, że Castiel się do niego zbliża. Po chwili usłyszał jego głos przy samym uchu:
-Przepraszam Dean, ale nie pozwolę ci umrzeć.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz